Opiekunie kota, mam prośbę. Powtarzaj jak mantrę, wbij sobie do głowy, zapisz na ścianie, zapamiętaj raz na zawsze te trzy punkty:
1) Jeśli kot sika poza kuwetą – krzyczy o pomoc!
2) Jeśli kot chowa się przed światem, przesypia całe dnie, przestaje dbać o futerko – krzyczy o pomoc!
3) Jeśli twój kot zaczyna grymasić przy jedzeniu i chudnie – krzyczy o pomoc!
I twoim obowiązkiem jest mu tej pomocy udzielić! W innym wypadku znęcasz się nad własnym kotem. Tak, dobrze przeczytałeś. Znęcasz się! Przez zaniedbanie.
Prowadzę fundację od 10lat, nieco dłużej jestem weterynarzem i każdy kto twierdzi, że praca ze zwierzętami to uroczy zawód, a ratowanie zwierząt w potrzebie to samospełnienie własnego ego jest dla mnie idiotą. Praca weterynarza to codzienne spotykanie się z cierpieniem, którego można było uniknąć, gdyby właściciel nie kierował się swoim widzimisię i poradami Goździkowych różnej maści, naprawianie popełnionych przez opiekunów błędów i próby przekonania do uniknięcia kolejnych. Oczywiście nie wszystkie choroby wynikają z powyższych powodów, ale dużą cześć dałoby się zwalczyć w zarodku lub spowolnić rozwój i zdecydowanie opanować cierpienie. Wolontariat natomiast to walka o zwierzęta, o które nikt nie walczy, a już są zdrowe i bezpieczne to zostają próby zaufania osobom które chcą zaopiekować się naszymi zwierzakami, ciągłe wyznaczanie sobie granic, gdzie nasza zapobiegliwość przy wyborze domów jest jeszcze objawem normalnych i usankcjonowanych obaw, a gdzie już wariactwem. Dlaczego jest to takie trudne smutnym przykładem jest historia Dydusia:
W zeszły poniedziałek w godzinach popołudniowych odebrałam telefon. Po drugiej stronie zapłakana rozmówczyni, wyjaśniła mi, że adoptowała ode mnie kota, ale musi go zwrócić, bo wyjeżdża za granice do pracy. Adoptowała ode mnie kota 10lat temu, wyjeżdża w najbliższy piątek. ..
W takich sytuacjach wyłączam emocje, bo dywagowanie nic nie zmieni. Fakt faktem, decyzja podjęta Dyduś musi wrócić do nas. Dodatkowo Pani przygarnęła rok po Dydusiu innego kotka, więc przecież nie wezmę jednego, a drugiego skażę na schronisko.
Udało się znaleźć miejsce dla kotów u fundacyjnej koleżanki, umawiam się na czwartek, w międzyczasie Pani podsyła zdjęcia, piękne kocurki, lśniące futra. Mamy nadzieję, że mimo wieku uda się im znaleźć wspólny kochający dom. Już nie takie cuda się w naszej fundacyjnej działalności zdarzały. Musimy optymistycznie patrzeć na wszystko, bo po ostatniej serii zwrotów (po pięciu latach, po trzech, bo nie dogaduje się z dzieckiem, bo „wstaw co uważasz za stosowne tylko weź tego kota”) wszyscy w fundacji mamy ochotę rzucić wszystko w diabły.
W czwartek wracając z córką z kolejnej udanej, tym razem chomiczej adopcji, podjeżdżamy po kotki. I to co zastaję na miejscu zmusza mnie do wyłączenia emocji po raz wtóry, a obecność córki do wypowiadania się krótkimi rzeczowymi zdaniami, by nie powiedzieć za dużo.
Diego owszem piękny i na oko zdrowy, natomiast Dyduś to wrak kota. Skóra i kości, idzie i się chwieje. I zaczynają się wytłumaczenia:
bo on ostatnio coś schudł, ale wybrzydzał przy jedzeniu
ale ja sobie nie radzę u weterynarza, bo on jest agresywny
to, że tak leżał na lodówce cały czas, to dlatego, że Diego go zdominował, nawet do kuwety nie chciał chodzić przez to i sikał w kuchni na blat.
TEN KOT OD PARU MIESIĘCY KRZYCZAŁ!!!
Dyduś trafił od razu do gabinetu. Syf w paszczy uniemożliwiał mu od jakiegoś czasu pobieranie pokarmu – syfowi można było zapobiec, wyleczyć. Wyniki badań krwi nie wróżyły dobrze. Anemia, mocznica, kreat >8. Waga: 2,15kg Nerki siadły, a do tego stres, utrata domu i depresja. Dyduś odszedł we wtorek, mimo chwilowej poprawy po wdrożeniu leczenia. Nie był łatwym pacjentem, ale to nie usprawiedliwiało braku całkowitej diagnostyki problemu wcześniej i udzielenia pomocy. NIC nie usprawiedliwiało fundowania mu codziennego cierpienia.
Jednak tekst nie ma na celu wieszania psów na nieudolnej opiece jaką miał Dyduś na stare lata. Ja wierzę w szczerość łez rozstania, wierzę w to, że Pani wydawało się, że nie poradzi sobie z agresywnym kotem u weterynarza, (z drugim kotkiem chodziła regularnie gdy miał problemy), ale nie ma we mnie żadnego zrozumienia, jak można dzień w dzień przez parę miesięcy przyglądać się cierpiącemu zwierzęciu i nie reagować. TO JEST ZNĘCANIE PRZEZ ZANIEDBANIE!
I w pracy weterynarza takie widoki zdarzają się niestety bardzo często. Bo Twoje zwierzę CIERPI W MILCZENIU! Nie oczekuj piszczenia, skomlenia i żałosnych miauków, nie oczekuj kartki przyczepionej na lodówce „coś mnie kłuje w brzuchu i mdli”, listu czy smsa. Ten prosty sik na blacie, czy poduszce – to jest ta kartka! To przesypianie i zaniedbywanie futerka, to jest informacja, że cierpi!
Ten tekst ma skłonić Cię do obserwowania swoich zwierząt, do konsultowania wątpliwości związanych z ich zdrowiem z lekarzami weterynarii, do kontrolnych badań, bez względu na to czy Twojemu zwierzakowi się to podoba czy nie!
Jesteś za nie odpowiedzialny od dnia przyjęcia pod swój dach do dnia śmierci. Odpowiedzialny nie tylko, by miska z jedzeniem i wodą była pełna i by zapewnić im miejsce do wypróżniania. Jesteś odpowiedzialny za to, by Twoi podopieczni byli wolni od bólu zarówno psychicznego jak i fizycznego. By Twoje zwierze nie cierpiało. I tu Twoje „wydaje mi się, że nie cierpi” nie ma najmniejszego znaczenia. Ty jako opiekun musisz mieć pewność!
Poświęć proszę parę dni swojego cennego życia, by zainteresować się jakie w ogóle potrzeby behawioralne, żywieniowe, środowiskowe ma gatunek Twojego podopiecznego. Poświęć kolejnych parę dni, by nauczyć się jego języka. Naucz się jakie są objawy bólu! . I jeśli coś odbiega od normy (nie twojej, lecz Twojego zwierzaka normy) reaguj!
I powtarzaj trzy punkty wymienione na początku tego tekst jak mantrę!
Lek.wet. Katarzyna Ostrowska-Cieślik